Fragment książki Martela Yann "Życie Pi"
"Pełni dobrej woli, ale niezorientowani ludzie uważają, że zwierzęta na łonie natury są „szczęśliwe”, bo „wolne”. Ludzie ci mają zwykle na myśli wielkiego, okazałego drapieżnika w rodzaju lwa lub geparda (rzadko bierze się pod uwagę życie gnu czy mrównika). Wyobrażają sobie to dzikie zwierzę, jak przetrawiając pożartą przed chwilą ofiarę, która z pokorą przyjęła swój los, flegmatycznie przemierza sawannę lub uprawia jogging, aby zachować smukłą sylwetkę po tym, jak pofolgowało obżarstwu. Widzą takie zwierzę, jak z dumą i czułością dogląda swego potomstwa albo w gronie rodzinnym podziwia zachód słońca, leżąc na konarze drzewa i wydając z siebie pomruki zadowolenia. Życie dzikich zwierząt jest w wyobrażeniu tych ludzi proste, szlachetne i wypełnione poczuciem sensu. Tymczasem chwytają je źli ludzie i zamykają w ciasnych klatkach. Ich „szczęście” diabli biorą. Takie uwięzione zwierzę tęskni straszliwie za „wolnością” i robi wszystko, żeby uciec. Odebranie mu owej „wolności” sprawia, że po latach nieszczęśnik staje się własnym cieniem, a jego duch zostaje złamany. Tak sobie przynajmniej niektórzy wyobrażają.
W rzeczywistości jest zupełnie inaczej.
Zwierzęta w naturze prowadzą żywot nacechowany poczuciem przymusu i konieczności; egzystują w świecie, w którym istnieje nienaruszalna społeczna hierarchia, w środowisku, w którym lęku jest w nadmiarze, a pożywienia nigdy dosyć, w którym trzeba nieustannie bronić swego terytorium przed intruzami i gdzie nigdy nie można się pozbyć pasożytów. Jakie znaczenie ma wolność w takim kontekście? Żyjące dziko zwierzęta nie są naprawdę wolne ani w kategoriach przestrzeni, ani czasu, ani też w kategoriach wzajemnych relacji. Teoretycznie - gdy chodzi o zwykłą, fizyczną możliwość - zwierzę może się podnieść i iść sobie, dokąd chce, prezentując dumnie wszelkie społeczne nawyki - i ograniczenia - właściwe swemu gatunkowi. Jednak jest to mniej prawdopodobne niż sytuacja, kiedy przedstawiciel naszego gatunku, powiedzmy sklepikarz, uwikłany we wszystkie zwykłe więzi i powinności - rodzinne, przyjacielskie, społeczne - rzuci wszystko i z garścią drobnych w kieszeni, w jednej kapocie na grzbiecie, pójdzie sobie w świat, porzucając dotychczasowe życie. Jeśli człowiek, najśmielsze i najinteligentniejsze ze wszystkich stworzeń, nie wędruje z miejsca na miejsce, wszędzie obcy i do nikogo ani do niczego nie przywiązany, dlaczego miałoby to robić zwierzę, znacznie bardziej konserwatywne z samej swej natury? Bo takie właśnie są zwierzęta - konserwatywne, można by nawet powiedzieć: reakcyjne. Byle drobiazg może je wyprowadzić z równowagi. Zwierzęta chcą, żeby wszystko pozostawało niezmienione, całymi dniami, tygodniami, miesiącami. Niespodzianki i zaskoczenia są dla nich czymś wielce nieprzyjemnym. Obserwujemy to na przykładzie ich relacji przestrzennych. Zwierzę ma swoją przestrzeń, czy to w zoo, czy w środowisku naturalnym, i porusza się po niej podobnie, jak poruszają się figury na szachownicy - w przemyślany sposób. Ruchy jaszczurki, niedźwiedzia czy jelenia nie są bynajmniej bardziej przypadkowe niż ruchy konika szachowego. I tu, i tu mamy do czynienia z szablonem i celowością. Zwierzęta żyjące dziko trzymają się w określonych porach roku zawsze tych samych ścieżek z tych samych ważnych powodów. Jeśli zwierzę w zoo nie znajduje się w swoim normalnym miejscu i w swojej zwykłej pozycji o określonej porze, musi to coś oznaczać. Może to być spowodowane jakąś naprawdę drobną zmianą w otoczeniu. Zwinięty wąż do podlewania pozostawiony przez dozorcę może wydawać się zagrożeniem. Kałuża przybiera niepokojący dla zwierzęcia kształt. Drabina rzuca cień. Ale może też chodzić o coś więcej. W najgorszym razie może to być rzecz najbardziej znienawidzona przez dyrektorów ogrodów zoologicznych, czyli symptom choroby, zwiastun kłopotów, znak, że należy uważnie przyjrzeć się odchodom, przepytać dozorcę, wezwać weterynarza. A wszystko dlatego, że bocian nie stoi w swoim zwykłym miejscu!
Pozwólcie jednak, że zajmę się przez chwilę bliżej tylko jednym wyodrębnionym aspektem zagadnienia.
Czy myślicie, że gdyby ktoś wtargnął do jakiegoś domu, otwierając drzwi kopniakiem, wygonił mieszkających w nim ludzi na ulicę i powiedział: „Jazda! Jesteście wolni! Wolni jak ptaki! A sio! A sio!”, ludzie ci śpiewaliby i tańczyli z radości? Na pewno nie. Ptaki wcale nie są wolne. Wypędzani zapytaliby oburzeni: „Jakim prawem nas wyganiasz? To nasz dom. Nasza własność. Mieszkamy w nim od lat. Zaraz wezwiemy policję, ty łobuzie!”.
Czyż nie mówimy: „Nie ma to jak w domu”? To właśnie z pewnością odczuwają zwierzęta. Są przywiązane do określonych terytoriów. To jest klucz do ich sposobu rozumowania. Tylko znajomość terytorium pozwala im kierować się bez przeszkód dwoma imperatywami rządzącymi światem natury: nakazem unikania wrogów i potrzebą zdobycia pożywienia i wody. Biologicznie zdrowy azyl ogrodu zoologicznego - czy to będzie klatka, fosa, wysepka, zagroda, terrarium, woliera, czy akwarium - jest tylko jeszcze jednym terytorium, którego jedyną osobliwością jest jego rozmiar i bliskie sąsiedztwo obszaru zamieszkanego przez ludzi. To, że jest ono znacznie mniejsze, niż byłoby w naturze, jest rzeczą zrozumiałą. Terytoria w naturze są wielkie nie dlatego, że takie są upodobania zwierząt, ale z konieczności. W ogrodach zoologicznych robimy dla zwierząt wszystko, co robilibyśmy dla siebie w domach: skupiamy na małej przestrzeni to, co w warunkach naturalnych jest rozrzucone na wielkim obszarze. Kiedyś, w zamierzchłych czasach, mieliśmy tu jaskinię, tam rzekę, jeszcze dalej tereny łowieckie, w innym miejscu punkt obserwacyjny, gdzieś tam jeszcze polanę z jagodami - a dookoła roiło się od lwów, węży, mrówek, pijawek i pełno było trujących roślin - teraz rzekę mamy w kranie, w zasięgu ręki, możemy myć się i prać tam, gdzie śpimy, jeść, gdzie gotujemy, otoczyć wszystko ochronnym murem i utrzymywać w jego obrębie czystość i ciepło. Dom jest poddanym kompresji terytorium, gdzie nasze podstawowe potrzeby mogą być zaspokajane w jednym miejscu i bezpiecznie. Zdrowe ekologicznie zoo jest ekwiwalentem domu przeznaczonym dla zwierzęcia (bez, co istotne, żadnych palenisk ani tym podobnych urządzeń obecnych w siedzibach ludzkich). Znajdując w obrębie klatki czy wybiegu wszystko, czego potrzebuje - czatownię, legowisko, żerowisko, wodopój i kąpielisko - i widząc, że nie musi polować, skoro sześć razy w tygodniu pożywienie zjawia się samo, zwierzę obejmuje terytorium w posiadanie tak samo, jak zawładnęłoby nim w naturze, penetrując je i znacząc w sposób właściwy swemu gatunkowi, na przykład moczem. Kiedy się to już stanie, kiedy odbędzie się stosowny rytuał i zwierzę osiądzie w określonym miejscu, nie przeobrazi się w nerwowego lokatora, lub tym bardziej więźnia, ale raczej poczuje się jak właściciel ziemski i będzie się zachowywać w obrębie tego zamkniętego obszaru dokładnie tak, jak zachowywałoby się na swoim terytorium, żyjąc w stanie dzikim, łącznie z zaciekłą obroną w sytuacji zagrożenia z zewnątrz. Życie na takim zamkniętym obszarze nie jest dla zwierzęcia subiektywnie ani lepsze, ani gorsze od życia w naturze; terytorium to - czy naturalne, czy stworzone sztucznie - jeśli tylko zaspokaja jego potrzeby, jest po prostu czymś odbieranym bezrefleksyjnie, czymś danym, jak cętki lamparta. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że gdyby zwierzę było obdarzone inteligencją i potrafiło dokonać wyboru, wybrałoby życie w zoo, bo największą przewagą ogrodu jest nieobecność pasożytów i wrogów oraz obfitość pożywienia, wobec obfitości tych pierwszych i niedostatku drugiego w warunkach naturalnych. No bo pomyślcie sami: czy wolelibyście mieszkać w Ritzu, z pełną obsługą i nieograniczonym dostępem do lekarza, czy być bezdomnym, o którego nie zatroszczy się żywa dusza? Zwierzęta nie potrafią dokonywać takich rozróżnień. Przy wszystkich ograniczeniach swej natury radzą sobie z tym, co akurat mają.